Partner serwisu
Tylko u nas

FELIETON: Chłopiec z zapałką

Kategoria: Felietony Rafała Ruty

Czy zdarzyło się wam kiedyś, drodzy czytelnicy, zrobić coś niezbyt mądrego i nie przyznać się nikomu w nadziei, że „może nie zauważą”? Mnie się zdarzyło. Było to 13 lat temu, więc minął już chyba okres przedawnienia. Postanowiłem zatem przyznać się do winy właśnie w tym felietonie, bo skutki mojego czynu kojarzą mi się z głównym tematem tego numeru „Przemysłu Farmaceutycznego”.

FELIETON: Chłopiec z zapałką

To był upalny sierpień – temperatura przekraczała 30 stopni w cieniu. Wszyscy pracownicy mojej firmy, którzy nie byli na urlopach, męczyli się od rana do popołudnia, bo klimatyzacja nie była wtedy powszechna. Wentylatory mieszały gęsty ukrop, dając złudzenie ulgi. Moje dwie koleżanki z księgowości nie miały nawet takiego prowizorycznego narzędzia. Zapragnąłem poczuć się lepszym człowiekiem. Przy milczącej (wymuszonej) zgodzie współpracowników wyłączyłem nasz wentylator i zaniosłem go spragnionym ochłody finansistkom. Ich stan przypominał świąteczne karpie, które dawniej w wielu domach smętnie pływały w wannie, w odtlenionej wodzie, nawet na dwa dni przed Wigilią.

Dumny ze swego rycerskiego czynu, podłączyłem wentylator do jedynego wolnego gniazdka. Pech chciał, że było to gniazdko komputerowe, z koniecznością stosowania dodatkowego bolca we wtyczce. Rolę bolca spełniła przełamana na pół zapałka. Gotowe! Rozkoszny, chłodny powiew rozszedł się po pokoju, dając wytchnienie koleżankom. Wróciłem do swojego pokoju. Teraz ja piekłem się w upale, ale czułem się jak Janosik, na którego mogą liczyć biedni i potrzebujący. Dumą napawałem się pięć minut. Nagle wyłączyły się wszystkie komputery w pokoju, a były to maszyny stacjonarne, zasilane tylko z gniazdka. Zdezorientowany wraz z innymi wyszedłem na korytarz, na którym usłyszałem rumor, szuranie i zgiełk. Wcześnie byliśmy jak te nieszczęsne, półżywe karpie. Teraz było gorzej – karpie zostały wyciągnięte z wody. Na korytarzu krążyło bez celu stado otumanionych zombie. Machinalnie przyłączyłem się do nich.

Mój rycerski, romantyczny czyn uszkodził wszystkie gniazdka komputerowe. Odcięci od komputerów, bezradnie krążyliśmy po korytarzu. Wielu straciło dane, bo nie każdy stosował autozapis. Nagły brak komputerów ujawnił skalę naszego uzależnienia. Bez nich nie mieliśmy co robić. Czuliśmy pustkę, a otumanieni upałem nie umieliśmy zebrać myśli i zaradzić problemowi. Czułem się, jakby to mi ktoś wyłączył zasilanie. Awarię po godzinie opanowali informatycyz elektrykami. Moja zapałka i wentylator dały radę nawet centralnemu systemowi podtrzymywania danych UPS. Nie przyznałem się, że to moja sprawka i wybrałem strategię „udawania Greka”, narzekając wraz z pozostałymi na awarię. Szarpany wyrzutami sumienia przyznaję się teraz, z nadzieją na rehabilitację.

Z lżejszym już sumieniem chciałbym skupić się na tym, jak zareagowaliśmy na nagłą niedostępność maszyn, towarzyszących nam każdego dnia. Odcięci od elektronicznego „wspomagania” byliśmy bezradni jak dzieci. A przecież przez 13 lat, któreminęły od tamtego wydarzenia, nasze więzi z technologią wzrosły wielokrotnie. Pomyślmy o naszych smartfonach z setkami aplikacji na każdą okazję, o potrzebie ciągłego bycia „on-line”. Jak to się ma do nowoczesnych technologii, stosowanych w przemyśle farmaceutycznym? Czy jesteśmy „uzależnieni od technologii”? W jakimś sensie tak, bo przecież automatyzacja jest istotą przemysłu od ponad 200 lat, gdy maszyna parowa zapoczątkowała rewolucję przemysłową. Stale powiększa się i będzie się powiększać skala tego zjawiska.

Ale dla mnie co innego jest duszą przemysłu farmaceutycznego. To „coś” sprawia, że kontakty z fachowcami z produkcji, zapewnienia jakości i utrzymania ruchu, napawają mnie dumą. Jest to filozofia GMP, obecna na wszystkich etapach powstawania leków. GMP to oczywiście procedury, dokumenty, setki zapisów fizycznych i elektronicznych, godziny powtarzalnych, żmudnych czynności. Ale najważniejsza jest sama idea. „Dobra
Praktyka Wytwórcza” – te słowa brzmią jak dewiza solidnego cechu rzemieślniczego.

Trzynaście lat temu bez komputera byłem jak ryba bez wody. Teraz wiem, że maszyny i sprzęt są rzeczą wtórną. To co dzisiaj jest nowoczesne, kiedyś będzie przestarzałe. Natomiast odpowiedzialność za zdrowie i życie ludzi, korzystających z naszych produktów jest ponadczasowa. Najważniejszy w produkcji leków zawsze będzie człowiek. Nie maszyna.

Felieton został opubliowany w numerze 4_5/2016 czasopisma "Przemysł Farmaceutyczny"

Strona używa plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. OK, AKCEPTUJĘ