Partner serwisu
29 lipca 2016

Zatrudniam lepszych od siebie [PRZECZYTAJ WYWIAD ZE ZBIGNIEWEM NIEMCZYCKIM]

Kategoria: XII Międzynarodowa Konferencja Przemysł Farmaceutyczny

– Zakupiliśmy najlepszy sprzęt i postawiliśmy na najlepszych ludzi. Zawsze staram się zatrudniać lepszych od siebie. Taką samą filozofią kierują się ludzie pracujący w moich firmach – mówi Zbigniew Niemczycki, właściciel Curtis Health Caps Sp. z o.o.

 

Zatrudniam lepszych od siebie [PRZECZYTAJ WYWIAD ZE ZBIGNIEWEM NIEMCZYCKIM]
  • Za swój największy sukces uważa Pan poznanie żony i założenie rodziny. obecność pana nazwiska, i to od kilkunastu lat, na liście 100 najbogatszych polaków to jednak także nie lada wyczyn. Jaka jest recepta, by to osiągnąć?

Jeszcze 5-10 lat temu ranking najbogatszych w Polsce wywoływał duże emocje. Znam ludzi, którzy wszystkie swoje działania skupiali na tym, aby znaleźć się na tej liście i robili to za wszelką cenę. Teraz zestawienie to przyjmowane jest z pewnym dystansem. I dobrze, bo trudno jest je tworzyć obiektywnie, jeśli pod uwagę bierze się majątek poszczególnych osób. Nie przywiązuję większej wagi do obecności mojego nazwiska w tym rankingu, bo jest on taką „listą przebojów”…

A sukces? Nie ma konkretnej recepty. Są natomiast cechy, które mogą świadczyć o tym, że ktoś ma predyspozycje do robienia biznesu. Uważam, że w jakimś stopniu jest to talent od Boga. Krzysztof Penderecki, wybitny kompozytor, ukończył szkołę muzyczną w Dębicy. Absolwentów tej placówki było wielu, ale Penderecki jest tylko jeden. Podobnie sprawa ma się z lekarzami, adwokatami, konstruktorami… Trzeba mieć zdolności kreatywne, twórcze oraz umiejętność łączenia pewnych faktów i wyciągania z nich odpowiednich wniosków. Drugą ważną kwestią jest zarządzanie – rzadko się zdarza, żeby talent i zdolności przywódcze szły w parze.

  • Prowadzi Pan wykłady dla studentów – potencjalnych przedsiębiorców. Czy teraz jest łatwiej niż kiedyś, kiedy pan zaczynał?

To sprawa dyskusyjna. Kiedyś było lepiej, ponieważ była mniejsza konkurencja. W sklepach nie było niczego, więc wszystko było nowością. Infrastruktura była jednak zupełnie inna – na połączenie z USA czekało się tydzień. Brakowało kadry – pierwsza kadra powstała po 5 latach od wprowadzenia gospodarki wolnorynkowej. Wcześniejsi absolwenci kształcili się w zupełnie innym systemie i w innych realiach. W końcu nie było całego instrumentarium potrzebnego dla biznesu – banków, instytucji finansowych, giełdy. To państwo sterowało wszystkim.

Obecnie są instytucje, które dają szansę wystartować młodym ludziom. Jeżeli ktoś chce zaistnieć na rynku i ma zdolności, o których mówiłem wcześniej, to zawsze znajdzie swoją niszę i zrobi coś lepiej od innych. Co chwilę powstaje coś nowego, całe instrumentarium jest dostępne. Ludzie są świetnie wykształceni, znacznie łatwiej jest także określić ryzyko biznesu. W Polsce więcej firm powstaje niż jest likwidowanych. Bilans jest więc pozytywny.

  • Wspomniał Pan o talencie muzycznym Krzysztofa Pendereckiego. Czy uważa pan, że talent do biznesu można odziedziczyć?

Niekoniecznie. Jest takie powiedzenie, które powstało w Ameryce: „pierwsze pokolenie buduje, drugie rujnuje, trzecie odbudowuje”. Nie jest to jednak zasada. Tak po prostu przyjęło się mówić. Tak samo jak przyjęło się mówić, że pierwszy milion trzeba ukraść. Słowa te często słychać na ustach polityków, którzy szafują tym powiedzeniem, choć nie jest ono wcale prawdziwe.

  • Pierwszą pensję otrzymał Pan pracując jako redaktor w Polskim Radiu. czy to właśnie te pieniądze szanuje się najbardziej, czy jednak właśnie pierwszy milion?

Zarobione wówczas pieniądze były znikome. Dużo ważniejsza od nich była pasja, z jaką wykonywałem moje codzienne obowiązki. Praca jako dziennikarz radiowy w Programie Trzecim była w tamtych czasach przywilejem. Czułem się wyróżniony ze względu na samą możliwość styczności z ludźmi, z którymi współpracowałem. Chłonąłem od nich wszystko co najlepsze. To była prawdziwa wartość. Praca ta miała duży wpływ na mój dalszy rozwój.
 

  • Doświadczenie w prowadzeniu interesów zdobywał pan w USA. Pewnie niektórych zdziwi, że na  Pana karierę  zawodową wpływ miały m.in. Smerfy...

Smerfy, Flinstonowie, Pixie, Dixie i Pan Jinks, Huckelbery i jeszcze parę innych filmów animowanych. Był to pewien epizod w moim życiu, który miał miejsce pod koniec lat 80. Zostałem przysłany na placówkę do Polski przez Beurt SerVaasa, u którego pracowałem na początku jako doradca (później wykupiłem jego firmę). Szukałem w tym czasie „zaczepienia”, możliwości inwestycji. Jeden z wybitnych polskich kompozytorów, obecnie również biznesman – Wojciech Trzciński, zwrócił moją uwagę na animacje typu Disney robione w studiu w Bielsku-Białej. Udało mi się przekonać do nich Williama Hanna z firmy Hanna-Barbera. Warto podkreślić, że pierwsze spotkanie z nimi miało trwać nie dłużej niż 15 minut.

  • Duża siła przekonywania…

Przed spotkaniem z Hanną jego sekretarka kilkakrotnie przypominała mi: „Mr. Niemczyki, You have only 15 minutes”. Byłem trochę uprzywilejowany już na wstępie, bo żona Williama była Polką. Mimo to był do mnie sceptycznie nastawiony. Powiedział, że jego firma niczego nie zamierza kupować, bo wszystko produkuje sama. Skoro jednak przyleciałem do niego z tak daleka, zgodził się puścić kasetę, którą miałem przygotowaną. Po jej obejrzeniu zadzwonił do Barbery i powiedział, że właśnie zobaczył coś tak dobrego, jak robią sami, albo nawet jeszcze lepszego. Chwilę po tym zapytał, czy mam jakieś plany na lunch? Tak właśnie zaczęła się ta przygoda.

Z Ameryki przywieźliśmy do studia w Bielsku-Białej niezbędny do pracy sprzęt. W Stanach odcinek 20-minutowy był robiony 2 tygodnie, u nas 6 miesięcy. Udało nam się zredukować ten czas do 4 tygodni. Przeskok technologiczny był więc ogromny.

  • Obecnie jest Pan właścicielem  Curtis Group. Wcześniej wykupił pan udziały w firmie od dr. serVaasa. czy w tym wypadku uczeń przerósł mistrza?

Absolutnie nie. Beurt SerVaas był moim guru. Miał doktorat z prawa, biznesu, chemii, a w wieku 52 lat zrobił jeszcze doktorat z medycyny. Pochodził z bardzo znanej holenderskiej rodziny. Przez 37 lat z rzędu był wybierany na przewodniczącego rady miasta Indianapolis, które za jego kadencji było jednym z najszybciej rozwijających się miast w całych Stanach.

Zatrudnił mnie jako swojego doradcę ds. Europy Wschodniej. Wysłał na studia, żebym nabył wiedzy teoretycznej. Przede wszystkim jednak umożliwił mi uzyskanie ogromnego doświadczenia. Takich rzeczy nie da się nauczyć z żadnych książek. Praktyka u niego była bezcenna.

  • Curtis Group, której jest Pan właścicielem, składa się z firm o bardzo odmiennych specjalnościach: usługi lotnicze, przetwórstwo tworzyw sztucznych i deweloperka, hotelarstwo oraz produkcja farmaceutyków. która branża jest panu najbliższa?

Wszystkie traktuję tak samo, choć jak to w życiu bywa, najmłodszemu dziecku poświęcam najwięcej czasu.

  • Jak napisał Jerzy Iwaszkiewicz  w książce „Kot w pralce”, jest pan jedynym hotelarzem na świecie, któremu kłaniają się goście, a nie odwrotnie. Czy w fabryce Curtis Health caps jest podobnie? Często    Pan tam bywa?

Bardzo lubię zaglądać do Wysogotowa z powodu świetnej atmosfery, będącej zasługą pracujących tam ludzi. Człowiek dobrze się tam czuje, wyczuwa się tu pasję, kreatywność i chęć działania. Zresztą podobnie jest w innych moich firmach.

  • Dawno temu połknął Pan lotniczego bakcyla. Czy z farmacją utożsamia się Pan równie mocno?

To dwie zupełnie inne rzeczy. Lotnictwo to moja pasja od 16. roku życia. Dopóki zdrowie mi pozwoli, będę latał. Swoje lądowisko mam obok Curtis Health Caps. Czasami zabieram na przejażdżki pracowników firmy, żeby pokazać im fabrykę z lotu ptaka. Kolejne loty, już nieco dłuższe, mamy zaplanowane na wiosnę. Latanie to dla mnie z jednej strony odskocznia od codzienności, a z drugiej sposób przemieszczania się z punktu A do punktu B.

Wracając do farmacji. Na początku mieliśmy małą firmą, która produkowała OTC. W pewnym momencie trzeba było podjąć decyzję, czy wchodzimy w ten biznes głębiej, czy też się wycofujemy. Wybraliśmy trzeci wariant: budowę nowoczesnej fabryki produkcji kapsułek miękkich-żelatynowych.

  • Budowa nowej fabryki Curtis Health Cap została zakończona w 2012 roku. wtedy na ustach wszystkich    było słowo „kryzys”. Czy inwestycje są sposobem na trudne czasy?

Największy kryzys gospodarczy miał miejsce w 2009 roku. Paradoksalnie zrobił on jednak dla Polski dużo dobrego. Jako przedsiębiorcy byliśmy bowiem zmuszeni do szukania dodatkowych rynków zbytu. Drugi kryzys w 2012 r. nie był już tak głęboki. Przy budowie zakładu farmaceutycznego udało nam się uzyskać wsparcie ze środków unijnych. Zakupiliśmy najlepszy sprzęt i postawiliśmy na najlepszych ludzi. Zawsze staram się zatrudniać lepszych od siebie. Taką samą filozofią kierują się ludzie pracujący w moich firmach. Właśnie dzięki pracy tych ludzi – specjalistom od produkcji, jakości, marketingu, logistyki, kontrolingu – w tej chwili mamy ok. 35-40% polskiego rynku kapsułek.  Jeszcze lepsze wyniki mamy na rynku europejskim i myślę, że ta część naszego biznesu będzie rozwijać się bardziej intensywnie.

  • Niektórym graczom nadepnęliście na odcisk, zabierając część rynku.

Rzuciliśmy konkurencji rękawicę i wyzwaliśmy na pojedynek do czystej walki. Mamy swoją koncepcję pozyskiwania klientów, w której wykorzystujemy wyłącznie dostępne narzędzia wolnorynkowe. Ta koncepcja przekonała naszych odbiorców, więc w tych bitwach to my wygraliśmy. Tutaj nic nie da się zrobić na siłę.

  • Curtis Health Caps funkcjonuje jako producent kontraktowy. macie maszyny, know-how, ludzi… czy czasem nie kusi, żeby wypuścić swój własny produkt?

 Do pomocy w podjęciu tej decyzji zatrudniliśmy doradców, którzy znają branżę jak własną kieszeń. Wspólnie uznaliśmy, że domeną firmy kontraktowej w najczystszej postaci jest nieposiadanie swoich własnych produktów, dlatego je sprzedaliśmy. Daje to naszym kontrahentom pewną gwarancję, poczucie poufności i zaufania do naszej firmy. Poufność to niezwykle ważny element przy podejmowaniu, przez kontrahentów,  decyzji o lokalizacji produkcji.

  • Obecnie farmacja czerpie inspiracje z wielu innych branż: automotive, FMCG. Chodzi głównie o sposób zarządzania. Czy pan również wykorzystujeposiadaną wiedzę międzybranżową?

Chcemy rozwijać się w tempie możliwym do osiągnięcia i zgodnym z oczekiwaniami naszych klientów. W taki sposób działają wszystkie fabryki w Curtis Group. Konkurencyjny jest ten, kto jednocześnie może obniżać koszty, zwiększać efektywność, jakość produktów i usług oraz jest innowacyjny.

Rozmawiała Patrycja Misterek

Fot. CHC

Strona używa plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. OK, AKCEPTUJĘ