Rafał Ruta: Bezpieczeństwo jest nudne
Dzięcioł. To był klasyczny dzięcioł. Próba skupienia, może przez 10 sekund… A potem 5 kg głowy (w tym 1,5 kg zasypiającego mózgu) samoczynnie leci w przód, gwałtownie przyspieszając na końcu swojej drogi. Na szczęście nie mam dzioba, więc to ostatnie szarpnięcie nie wiąże się z samookaleczeniem klatki piersiowej. Ruch jest jednak wystarczająco gwałtowny, aby te 1,5 kg szarych komórek chwilowo się ocknęło, otworzyły się przymknięte oczy, a 5 kg głowy powędrowało w górę. Próba skupienia, może przez 10 sekund…
Jedyne desperackie działania, które doraźnie pomagały w walce ze snem – i mogę je z czystym sumieniem polecić jako środek zapobiegawczy w takich sytuacjach – to starać się ze wszystkich sił, aby broń Boże ani przez chwilę nie było wygodnie! Zmieniać pozycję, podpierać się, kręcić się, pochylać do przodu i do tyłu, itp. Nie wiem, co gorsze i bardziej deprymujące dla prowadzącego szkolenie: zasypiający uczestnik, czy wiercący się uczestnik. W obu przypadkach nie jest to niestety aktywny i skupiony uczestnik…
Może w pomieszczeniu było zbyt dużo osób, a wentylacja nie działała wystarczająco sprawnie? Może fotele były zbyt wygodne? Może poprzedniej nocy dziecko boleśnie ząbkowało i całą noc nie spałem? Na pewno byłem czymś zmęczony, ale objawy nasiliły się z innego powodu. To było szkolenie z procedur GMP, a ja pracowałem wtedy w Dziale Kontrolingu. Przyznam, że większość tematów poruszanych na szkoleniu była dla mnie więcej niż abstrakcją i „nie czułem tematu”. Teraz patrzę na to inaczej, ponieważ od półtora roku pracuję w obszarze związanym z produkcją. Pracę na nowym stanowisku rozpocząłem od cyklu szkoleń oraz „wycieczek” po wszystkich wydziałach produkcyjnych, dziale transferu technologii, dziale kontroli jakości i dziale zapewnienia jakości. Przy okazji dowiedziałem się, dlaczego na tamtym szkoleniu zasypiałem „na dzięcioła”, przynosząc zakłopotanie pionowi finansowemu mojej firmy. Zrozumiałem, że bezpieczeństwo jest nudne. Aby rozwinąć ten wątek, muszę zrobić małą dygresję związaną z językiem angielskim.
Jak po angielsku określa się „bezpieczeństwo”? Są dwa słowa, które przychodzą do głowy. Pierwsze z nich to „SECURITY”. To słowo nie jest nudne. To jest „ciekawsze” bezpieczeństwo – przywołuje na myśl elitarne wojsko albo specjalne siły policyjne, doskonale wyszkolonych komandosów, agentów ochrony, snajperów w strojach maskujących, samochody pancerne, broń automatyczną, noktowizory i inne nowoczesne środki, dzięki którym „dobrzy faceci” mają chronić nas przed „złymi facetami”. To jest ten rodzaj „bezpieczeństwa akcji”, w którym „ktoś” chroni nas przed „czymś” albo „kimś”. Mamy tu skojarzenia siłowe zarówno na poziomie osobistym („personal security”), dotyczącym majątku („building security”), jak i zbiorowym („national security”). Określiłbym to jako bezpieczeństwo na poziomie ochrony przed bezpośrednim zagrożeniem.
Ale jest jeszcze drugie angielskie słowo „SAFETY”, które po polsku również tłumaczy się jako „bezpieczeństwo”. To słowo jest spokojne i łagodne, przywołuje raczej to, co nazywamy poczuciem bezpieczeństwa. Brzmienie słowa „security” działa pobudzająco i ostrzegawczo, ale już „safety” to wygoda, spokój, ciepło, ukojenie, stabilność. „Security” to schron, a „safety” to wygodny fotel przy kominku, na którym siedzimy otuleni kocem (oczywiście na fotelu, nie na kominku, chyba że ktoś lubi). No i wróciliśmy do fotela – teraz rozumieją Państwo, jak mogłem się czuć w jego komfortowej czeluści, w miłym towarzystwie, ukojony łagodnym głosem prelegenta na szkoleniu z GMP…
GMP, czyli Dobra Praktyka Wytwarzania, to właśnie nasze „safety”, dające poczucie bezpieczeństwa nie tylko klientom, ale również każdemu pracownikowi branży farmaceutycznej. Bo przecież ta wygoda, spokój i stabilność nie spadają z nieba. Działają tu jednak mniej spektakularne środki niż te, z którymi kojarzy się „security”. Tu bezpieczeństwa nie zapewnia John Rambo, Robocop ani szarża dzielnych husarzy. To raczej zbiorowa mądrość codziennej krzątaniny mrówek. To tysiące stron zadrukowanych normami, procedurami, przepisami, certyfikatami. To pracownicy, wypełniający każdego dnia protokoły wytworzenia serii. To listy kontrolne, na których każdego dnia zaznaczane są te same elementy. To audyty, regularnie potwierdzające, że te tysiące stron dokumentów przekładają się na codzienną praktykę. Już zaaczynaaam zaasypiaaaaać, pisząc ostatnich kilka zdaaaań, w dodatku siedzę w wygodnym fotelu. Jeżeli chcę skończyć felieton, to zakończę wyliczanie tego, co gdzieś tam „w tle” jest, działa i daje nam poczucie bezpieczeństwa. I tak znacie to Państwo z codziennej pracy.
Szkoda, że w Polsce, w różnych dziedzinach życia prywatnego oraz publicznego, często myślimy o bezpieczeństwie tylko w kontekście spektakularnej „security”, a tę nudną „safety” spychamy pod dywan. Szkoda, że często procedury, reguły i szerzej – dobro wspólne – traktujemy tylko przez pryzmat doraźnej wygody. Bezpieczeństwo to nie tylko policja, wojsko i służby specjalne. To czasem porządnie wypełniona tabela albo zdezynfekowane ręce. Mało pasjonujące, ale prawdziwe. Bezpieczeństwo jest nudne…
PS. Może i nudne, ale często takie wygodne.
Felieton został opublikowany w nr 3/2017 dwumiesięcznika "Przemysł Farmaceutyczny"
Komentarze