Felieton: Pójdź, porachuj…
To był gruby metalowy pierścień o średnicy ok. 6 cm. Leżał na ażurowej podstawce, nad zwojem miedzianego drutu. Drut był owinięty wokół poziomego żelaznego walca, a jego końce podłączone do prądu zmiennego. Konstrukcja była chyba niezbyt stabilna, bo nagle pierścień z hukiem spadł na podłogę i potoczył się pod moją ławkę. Spojrzałem pytająco na nauczyciela. Ten przyjacielsko skinął głową. „Podnieś” – powiedział z uśmiechem. Zacisnąłem dłoń na pierścieniu, niczym Gollum z „Władcy pierścieni” na „swoim skarbie”…
Przez pierwsze trzy sekundy nic się nie działo, potem poczułem jakby niewyraźne mrowienie. Nagle błyskawica przeleciała mi z dłoni do mózgu. To już nie było „jakby” i nie było „niewyraźne”. Coś żywcem wgryzało się w moją dłoń. Wrzasnąłem jak opętany i odrzuciłem pierścień za siebie. Całe szczęście, że do mojego poparzenia nie doszło rozbicie głowy innego ucznia ciężkim kawałkiem metalu.
Mówiłem już, że chwyciłem pierścień z gorliwością Golluma. Chwilę potem wrzeszczałem z bólu, niczym inna negatywna postać z klasycznego filmu przygodowego „Poszukiwacze zaginionej arki”. Złowrogi gestapowiec w czarnym płaszczu, podczas potyczki z archeologiem Indianą Jonesem, chwycił medalion z brązu – wskazówkę do odnalezienia mitycznej Arki Przymierza. Medalion był rozgrzany od ognia, więc wypalił wrednemu naziście trwały ślad na dłoni. Wyłem z bólu, ale ta scena od razu stanęła mi przed oczami. Miałem na środku dłoni idealnie okrągły, czerwony pierścień bez naskórka, a do kompletu – czerwony pasek na środku palców.
Nauczyciel setnie się wtedy ubawił. Ja trochę mniej, ale jednak ta lekcja fizyki zapadła mi w pamięć na zawsze. Na własnej skórze dowiedziałem się wtedy, że zmienne pole magnetyczne (cewka) wzbudza w zamkniętym przewodniku (pierścień) prąd wirowy, zgodnie z prawem indukcji elektromagnetycznej Faradaya. Moja dłoń zapamiętała też, że opór elektryczny idzie w parze ze wzrostem temperatury. To była druga klasa liceum o profilu matematyczno-fizycznym. Jak każdy mam swoje dziwactwa, ale masochizm nie jest jednym z nich, więc to jeszcze nie wtedy zakochałem się z fizyce i naukach ścisłych.
W dniu zakochania świeciło piękne słońce, a my przerabialiśmy rzuty ukośne. Działo jest ustawione pod danym kątem, pocisk waży tyle, ma taki współczynnik balistyczny, wybuch prochu daje tyle energii, oblicz jak daleko poleci kula. „Ruta, pójdź, porachuj” – polecił nasz belfer. Był w dobrym humorze, więc mogłem przyjąć grawitacyjne przyspieszenie ziemskie g = 10 m/s2 , a opór powietrza – zaniedbać, czyli współczynnik balistyczny z głowy! Proste podstawienie do wzoru i przeniesienie szukanej na lewą stronę. „Kula spadnie w odległości 10,23 km” – moja odpowiedź zabrzmiała, jakbym słyszał inną osobę. I znów na lekcji fizyki oślepiła mnie błyskawica, a ciało przeszył piorun! Prawie jak z tym nieszczęsnym pierścieniem, ale tym razem nie bolało, tylko olśniewało. Doznałem przeżycia mistycznego!
EUREKA! Można OBLICZYĆ na kartce, co się stanie w prawdziwym świecie!!! Wyszło mi, że kula spadnie za 10,23 km, ale jeżeli prawdziwa armata wystrzeli taki pocisk, to on przeleci właśnie 10,23 km!!! Znając fizykę, chemię i matematykę, można zrozumieć i przewidzieć świat! W kolejnym kroku można nad nim ZAPANOWAĆ. Sklejając akwarium, można obliczyć, jakie grube muszą być ścianki, żeby nie pękły po nalaniu wody! Projektując most, można obliczyć, jaką będzie miał wytrzymałość! I nie mogłem w nocy spać…
Nauka fascynowała mnie dużo wcześniej, ale dopiero tego dnia olśnił mnie cud „matematyczności świata”, to, że można go zrozumieć. Potem upewniłem się, że nie było to „naiwne zdumienie ignoranta”, skoro sam Albert Einstein twierdził, że jedyną naprawdę niezrozumiałą rzeczą jest dla niego zrozumiałość świata.
Kiedyś niewiedza była powodem, jeśli nie do wstydu, to przynajmniej do siedzenia cicho. Teraz Internet i media społecznościowe dają trybunę dla krzykliwej, butnej ignorancji i dumy z własnego nieuctwa antyszczepionkowców, płaskoziemców, antyewolucjonistów, tropicieli spisków, itp. menażerii. Dla niektórych osób nawet wynik mnożenia 2x2 jest kwestią osobistych poglądów, a wmawianie w szkole, że to jest 4, jest niezgodne z ich prawem do wychowania dzieci w zgodzie z poglądem, że to jest 7. Nie ukrywam, że pozostaję zatwardziały w nietolerancji dla takich postaw, zwłaszcza dla ich szerzenia przez polityków i celebrytów jako „równorzędnych opinii”. Na szczęście wśród czytelników „PF” jest wielu wybitnych specjalistów, naukowców, technologów, inżynierów, lekarzy. Z Wami czuję się jak w ostatniej twierdzy ludzi w filmie o apokalipsie Zombie. Jeżeli polegniemy, to przynajmniej w dobrym towarzystwie…
PS. Podobieństwo do gestapowca było na szczęście tylko chwilowe. Moja ściąga z prawa Faradaya zeszła z dłoni po dwóch miesiącach, ale fascynacja naukami ścisłymi pozostała na zawsze.
Komentarze