Partner serwisu
22 czerwca 2021

Sezamie, otwórz się!

Kategoria: Artykuły z czasopisma

To wspomnienie jest zaspane, szare i mgliste. Jest jeszcze ciemno, gdy jesienią 1988 r. wychodzimy z bratem z domu o 5:30 rano. Po 30 minutach marszu jesteśmy na dworcu kolejowym, skąd po prawie trzech godzinach docieramy do lokalnego Centrum Wszechświata. Jeszcze parę przystanków tramwajem i stoimy w długiej kolejce zmarzniętych i zaspanych młodych ludzi. Musimy odstać 20 minut po bilety, ale we krwi już buzuje adrenalina. Wręczamy bilety ochroniarzowi i stajemy przed wrotami innego świata. SEZAMIE, OTWÓRZ SIĘ!

Sezamie, otwórz się!

Jesteśmy jak Luke Skywalker z „Gwiezdnych Wojen”, gdy ten prosty, wiejski chłopak, wraz ze swoim mentorem, rycerzem Jedi Obi-Wanem Kenobi, wchodzi po raz pierwszy do kantyny w lokalnym „Centrum Wszechświata” – porcie kosmicznym Mos Eisley. Tak jak Luke w kosmicznej kantynie, stoimy z otwartymi ustami przed ścianą dźwięków i obrazów. Jesteśmy w stołówce Politechniki Wrocławskiej – typowym, szarym socjalistycznym pawilonie. Ale jest niedziela i nie ma tu głodnych studentów. A my nie jesteśmy już w szarym budynku ani w roku 1988. Jesteśmy poza czasem i przestrzenią, wessani przez kolorowy wir Giełdy Komputerowej.

Rzucają się na nas kolorowe obrazy z setek monitorów (częściej „czarno-zielone”, takie monitory królowały wtedy w Polsce) i kakofonia dźwięków z gier oraz programów demonstracyjnych. Tłum krążący między stolikami wygląda jak z pokazu masowej mody młodzieżowej późnego PRL-u: dżinsowe spodnie i kurtki „marmurki”, szerokie spodnie w pionowe szaro-czarno-czerwone pasy, z podwiniętymi nogawkami, bluzy „z bajerami” (sprzączki, klamry, zamki błyskawiczne, napisy, naszywane kieszenie), kolorowe dresy, „Wałbrzychy” (sportowe buty za kostkę).

Rzędy stolików są zawalone sprzętem komputerowym, zza którego ledwie można dostrzec sprzedawców. Jednego z nich pamiętam do dzisiaj, bo jego nie zasłaniał sprzęt. Przy filarze, obok wejścia, miał swój kram „Atarowiec” (od popularnej marki komputerów 8-bitowych Atari), którego nazywałem w duchu „Jajkiem” – od ogromnej łysej głowy i wagi chyba 180 kg. Mam 15 lat, właśnie zacząłem ogólniak, brat jest o dwa lata młodszy. Cztery miesiące wcześniej spełniło się marzenie naszego życia – w nagrodę za dobrze ukończoną podstawówkę tata „szarpnął się” i za ciężko zarobione pieniądze sprawił nam w Składnicy Harcerskiej „gwiazdkę z nieba”: komputer Timex 2048 – portugalski „klon” kultowego ZX Spectrum 48. Nie weszliśmy jeszcze w świat komputerowców, mamy tylko jedną grę, skopiowaną u kolegi na dwukasetowym magnetofonie. Wczytuje się raz na dwadzieścia prób, więc gdy już się uda, to przez tydzień nie wyłączamy komputera. Na giełdę przyjechaliśmy z apetytem zaostrzonym opisami gier w „Bajtku” – wspaniałym miesięczniku, który uświadamiał komputerowo moje pokolenie.

Parę miesięcy wcześniej, na osiedlowym kółku komputerowym, po raz pierwszy w życiu dotknęliśmy komputera, więc jesteśmy jak Charlie w fabryce czekolady. Przed nami piętrzą się sterty, góry, Himalaje sprzętu: komputery, ciężkie monitory kineskopowe, magnetofony, stacje dysków (o twardych dyskach nikt jeszcze wtedy nie śnił wśród domowych komputerowców), wielkie pudła z kasetami i dyskietkami. Tu i ówdzie pyszni się arystokracja – to komputery 16-bitowe: Amiga i Atari ST, z grafiką i dźwiękiem wywołującymi totalny „opad szczęki” u 8-bitowego pospólstwa. Moje wspomnienie o giełdzie oddaje „Bitwa pod Grunwaldem” Matejki – z jej kłębowiskiem ludzi, koni, mieczy, tarcz, kopii. Podobnie jak w średniowieczu, nad armią komputerowców powiewają sztandary: kołysze się nad nami las kartonów i płacht, z tytułami oferowanych najnowszych gier i sprzętu. Prawa autorskie do oprogramowania są jeszcze abstrakcją – pojawią się w Polsce dopiero za 6 lat, w 1994 r. Na razie giełda jest prekursorem anarchistycznej, gorączkowej, oddolnej przedsiębiorczości, która wkrótce wybuchnie w polskiej gospodarce wczesnych lat 90.

Przez trzy godziny chłoniemy niepowtarzalny klimat arabskiego bazaru, ale nie zapominamy o głównym celu. Wychodzimy z giełdy pełni wrażeń, ale też z dwiema kasetami C-60, czyli mamy ok. 20 nowych gier. Wcinamy w bufecie kiełbaski z rusztu, z musztardą i bułką, na papierowych tackach. Trzeba uczcić zakupy, więc bierzemy jeszcze Pepsi (w szklanych butelkach!). Teraz pozostaje się modlić, żeby nie zobaczyć komunikatu „Tape loading error”...

Wracamy pociągiem szczęśliwi i wyluzowani – bogatsi nie tylko o pirackie łupy. Nie jesteśmy już nieśmiałymi prowincjuszami – zasmakowaliśmy kolorowego świata komputeryzacji późnego PRL-u. Wrócimy tu jeszcze wielokrotnie. Mój ostatni nabytek na giełdzie to modem 33,6 kbit, kupiony w 1997 r. – wtedy przepustka do raczkującego w Polsce oceanu Internetu.

Budynku stołówki już nie ma – wyburzono go w 2015. W jego miejscu powstanie ośmiopiętrowe Centrum Zaawansowanych Technologii Nano-Bio-Info. Duch miejsca jest odpowiedni, bo już 33 lata temu było tu Nano-Bio-Info i Mega-Pro-Electro.

PS. Motywem przewodnim tego wydania „PF” jest optymalizacja i efektywność. Dzisiaj, aby zainstalować aplikację, nie jadę o 5:30 na giełdę, ale klikam ikonę na ekranie. Optymalne i efektywne, ale za 20 lat nie będę tego wspominał z rozrzewnieniem. Całodniowa wyprawa pociągiem po jedną kasetę z programami nie była optymalna ani efektywna, ale czyniła mnie szczęśliwym. W tym wspomnieniu czucie i wiara silniej mówią do mnie, niż mędrca szkiełko i oko…

 

fot. 123rf/zd. ilustracyjne
Nie ma jeszcze komentarzy...
CAPTCHA Image


Zaloguj się do profilu / utwórz profil
ZAMKNIJ X
Strona używa plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. OK, AKCEPTUJĘ