Partner serwisu
07 grudnia 2022

Po drugiej stronie nasypu

Kategoria: Felietony Rafała Ruty

„Kusiło mnie, żeby zobaczyć, co jest dalej, po drugiej stronie. Zastanawiałem się, co się przeżywa, przechodząc granicę. Co się czuje? Co myśli? Musi to być moment wielkiej emocji, poruszenia, napięcia. Po tamtej stronie – jak jest? Na pewno – inaczej. Ale co znaczy to – inaczej? Jaki ma wygląd? Do czego jest podobne? A może jest niepodobne do niczego, co znam, a tym samym niepojęte, niewyobrażalne? Chodziło mi o jedno tylko – o sam moment, sam akt, najprostszą czynność przekroczenia granicy. Przekroczyć i zaraz wrócić, to by mi zupełnie wystarczyło, zaspokoiło mój niewytłumaczalny właściwie, a jakże ostry głód psychiczny”. [Ryszard Kapuściński „Podróże z Herodotem”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2004, s. 13].

Po drugiej stronie nasypu

Kapuściński idealnie opisał moją własną fascynację granicami. Sztuka i literatura często przywołują to, co było w nas od dawna, ale nie umieliśmy tego nazwać. Te kilka zdań obudziło moje magiczne wspomnienia.
 

Jest rok 1980. Z rodzicami i bratem od dwóch lat mieszkamy w Jeleniej Górze, ale regularnie odwiedzamy krewnych w Lubaniu, moim rodzinnym miasteczku. Najlepszą zabawą jest dziecięca, samodzielna eksploracja okolicy poniemieckiego, czterorodzinnego domu na ul. Skłodowskiej-Curie, w którym mieszkają ciocia z wujkiem i moją kuzynką. Mam już siedem lat, więc jako najstarszy dostałem ważne zadanie – odpowiadam za bezpieczeństwo pięcioletniego brata i kuzynki w tym samym wieku. Jedno z naszych ulubionych miejsc zabawy to obrzeża pobliskiego wielkiego parku, gdzie prowadzimy „wykopaliska”. Ale mnie bardziej fascynuje coś innego, na pozór mniej atrakcyjnego. To łąka po drugiej stronie domu, oddzielona od niego dwiema cichymi uliczkami.
 

Na łące jest dużo fajnych rzeczy. Na przykład wielki krzak dzikiego bzu. Jestem dobrym opiekunem, więc gdy za moją namową objedliśmy się jego niedojrzałymi owocami i złapał nas skręcający ból brzucha, nie zostawiłem maluchów, ale jakoś dociągnąłem je do domu cioci. Zresztą wymiotowaliśmy tylko dwie godziny, a toksyny opuściły nasze żołądki naturalną drogą, gdy dostaliśmy ekologiczną odtrutkę, czyli po litrze kwaśnego mleka.
 

Bezpieczniejszy do zabawy jest autobus – brzoza z rozdwojonym pniem, z których jeden jest ścięty na wysokości półtora metra, więc tworzy idealne siedzenie dla kierowcy. Taka wysokość to jeszcze nie powód, żeby zawracać głowę rodzicom i cioci, więc w ramach delegowanych na mnie uprawnień zawsze pozwalam bratu i kuzynce wspiąć się na miejsce kierowcy. Wielką atrakcją jest też Echo – owczarek alzacki sąsiadów, większy od każdego z nas, który zawsze kręci się luzem na łące. Bardzo lubi dzieci i przynosi patyki, które mu rzucamy. Daje się nawet pogłaskać, tylko nie przepada za tym, gdy dzieci biegają, krzyczą i się śmieją. Ja o tym wiem i jako dobry opiekun powiedziałem wyraźnie bratu i kuzynce, że przy Echu mają nie biegać, nie krzyczeć i się nie śmiać. Wiem, że będą rozsądni, bo mają prawie pięć lat i są już duzi.

Nie ma jeszcze komentarzy...
CAPTCHA Image


Zaloguj się do profilu / utwórz profil
Strona używa plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. OK, AKCEPTUJĘ